Jesienią 2021 roku, gdy inflacja wynosiła ledwie kilka procent, jadłem kolację przy profesorskim stoliku na konferencji organizowanej przez Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu. Wzrost cen o 5% to idealny temat lekkiej rozmowy między ekonomistami. Wymienialiśmy się pomysłami na szybkie pozbycie się oszczędności lub ich zainwestowanie. Rok później nawet moje dziecko mówi o inflacji, choć wie o niej jeszcze mniej niż o wilkach. Wilka jednak można zobaczyć na własne oczy, a inflacji nie.
Przypomnijmy fakty. Inflacja to pojęcie statystyczno-ekonomiczne, jedna z podstawowych danych makroekonomicznych. Wyraża ona wzrost ogólnego poziomu cen. Dane makroekonomiczne wymagają znacznej energii do wyabstrahowania esencji z milionów decyzji konsumenckich i produkcyjnych, którą następnie wykorzystuje się w modelowaniu zmian gospodarczych. Generalnie, ekonomiści potrzebują rozdzielić każdy agregat, taki jak konsumpcja, na dwa czynniki: ilość i cenę. Następnie oceniają zmiany ilości (tzw. wartości realnych), sprawdzając, czy zwiększona kwota wydatków konsumpcyjnych oznacza wzrost poziomu życia społeczeństwa. Inflacja jest niezbędnym elementem każdej analizy ekonomicznej.
Mierzenie inflacji
Jak jednak obliczyć zmiany ogólnego poziomu cen? Przecież ceny ciągle się zmieniają, jedne rosną, inne spadają. Główny Urząd Statystyczny rozwiązuje praktycznie problem pomiaru, ustalając zestaw ponad tysiąca produktów i usług, których ceny statystycy śledzą na bieżąco w trzydziestu pięciu tysiącach punktów handlowych i usługowych, w tym w sklepach internetowych. Na podstawie tych odczytów statystycy tworzą indeks cen konsumpcyjnych (ang. CPI, Consumer Price Index), przyznając wagi poszczególnym kategoriom według ich udziału w wydatkach średniego gospodarstwa domowego:
- 25% na żywność,
- 25% na wydatki mieszkaniowe,
- 10% na transport,
- 8% na rekreację i kulturę,
- 6% na alkohol i tytoń,
- 5% na zdrowie, dalej na hotele i restauracje, ubrania i obuwie, telekomunikację,
- 5% na ubrania,
- aż do marnego 1% na edukację. Przy okazji można więc zauważyć, że Polacy średnio wydają kilka razy więcej na używki niż edukację.
Inflacja jest miarą łączącą ceny wielu produktów i usług stworzoną przez ekonomistów na ich własny użytek. Twórcy tej koncepcji wiedzieli, że ceny jednego produktu mogą rosnąć a innego spadać wraz z wahaniami chwiejnej równowagi popytu i podaży. Jednak czasami wiele cen rośnie w tym samym czasie, a tego popyt i podaż już nie wyjaśniają. Największy wpływ na inflację będą miały główne kategorie według wagi, na przykład drożejąca żywność. Natomiast wzrost cen usług edukacyjnych dotknie niewielką część gospodarstw domowych, więc jego średni wpływ na inflację jest znikomy. Do dzisiaj ekonomiści nie mają prostego wyjaśnienia przyczyn inflacji, ponieważ składają się na nie miliony decyzji o cenach podejmowanych przez sklepy i konsumentów. Każdy epizod inflacyjny wynika z wyjątkowego połączenia różnych czynników.
Dane o inflacji
Przyjrzyjmy się obecnej fali inflacji. Czy faktycznie to ceny energii są głównym problemem? Ceny energii elektrycznej i gazu dla gospodarstw domowych podłączonych do sieci są przecież ustalane przez Urząd Regulacji Energetyki, więc się nie zmieniły. Inaczej sprawa wygląda z ogrzewaniem i podgrzewaniem wody, które według GUS zdrożały od stycznia do października tego roku o ponad 22%. Ceny energii dla przedsiębiorstw nie są limitowane, więc produkty wymagające znacznego zużycia energii, jak chociażby chleb czy mąką, zdrożały między 20-30%. Ponadto rosnące wydatki na paliwa stanowią około 6% konsumpcji. Jednak sam wzrost cen energii nie wyjaśnia skali wzrostu cen innych produktów i usług, które drożeją równie szybko co energia. Przecież energia nie jest jedynym kosztem wytworzenia chleba.
Nieliczne produkty drożeją wolniej od energii. Ceny wołowiny wzrosły o 17%, przy czym w województwie łódzkim jedynie o 13%, z czego możemy się cieszyć. Produkty przemysłowe sprowadzane z zagranicy, na przykład kosmetyki i ubrania, zdrożały od początku roku tylko o 10-12% mimo osłabienia kursu złotego. Hitem jest alkohol, którego ceny rosną połowę wolniej niż żywności. Dlaczego akurat alkohol nie drożeje tak szybko, kiedy do jego produkcji potrzebna jest energia, drożejące zboża i transport? Być może działa tutaj siła konkurencji. Inflacja ciąży w budżetach domowych, a wydatki na alkohol nie są pierwszą koniecznością (zazwyczaj). Producenci nie podnoszą zbytnio cen, by nie stracić klientów. Stąd możemy domyślać się, że szybko drożeją te produkty, na które popyt jest mniej wrażliwy na wzrost cen. W pewnym sensie sami jesteśmy sobie winni: gdybyśmy szukali tańszych produktów i lepiej negocjowali ceny, inflacja byłaby niższa.
Inflacja w budżecie domowym
Możemy mieć nadzieję, że działania Narodowego Banku Polskiego powstrzymają wreszcie wzrost inflacji. Wskazują na to odczyty z listopada. Banki centralne wielu krajów koordynują swoje działania, żeby osłabić popyt globalny. Tymczasem warto pamiętać, że inflacja nie jest taka zła, jeśli potrafimy ją przewidywać i będziemy na nią reagować. Możemy żądać odpowiedniego oprocentowania w banku lub podwyżki u pracodawcy. Jeśli inflacja szybko się zmienia, nasze zadanie jest utrudnione. Musimy dokładniej porównywać ceny, rezygnować z umów na dłuższe terminy lub negocjując je dokładnie. Nie warto w takiej sytuacji odkładać oszczędności, które tracą na wartości, a lepiej szybko spłacić kredyty. Poszukajmy też nowych możliwości uzyskania dochodu, który dałby nam trochę wytchnienia finansowego w tym trudnym okresie.
Inflacja jest jak siła natury: wynika ze złożonych procesów ekonomicznych i przychodzi falami. Ekonomiści oczekują, że ustąpi ona w przeciągu paru lat.