Na początku była inflacja

X, o których wiemy i te, o których nie wiemy

Donald Rumsfeld, były Sekretarz Obrony USA, powiedział kiedyś: „Jak wiemy, są znane wiadome, czyli rzeczy, o których wiemy, że je wiemy. Wiemy również, że istnieją znane niewiadome, czyli rzeczy, których nie wiemy. Ale są również nieznane niewiadome – rzeczy, o których nie wiemy, że ich nie wiemy”. By zobrazować te kategorie danych w kontekście ekonomicznym, posłużę się przykładem.  Wiemy, że jest inflacja. Ale gdy spytać, jaki będzie średnioroczny wzrost cen w 2022 roku; kiedy  trend inflacji się odwróci; jaki wpływ na inflację będzie miał „Polski Ład” i odwrotnie – to mowa jest już o znanych niewiadomych. Wiemy, że istnieją, ale ich nie znamy (np. co do wartości). To jeszcze nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, o czym nie wiemy, że nie wiemy. A nie wiemy o niespodziankach, te bowiem z definicji są niewiadomymi. Nie wiedzieliśmy na przykład pod koniec 2019 roku, że wkrótce wirus SARS-COV-2 rozprzestrzeni się po całym globie i doświadczymy czegoś zupełnie nowego – pandemii, która trwa już dwa lata. Przekładając zatem słowa Rumsfelda na język matematyki, mamy znane x, nieznane (ale szukane) x, a także x, o których jeszcze nie wiemy, że istnieją (czyli nawet ich nie szukamy).

To, co łączy fizykę z ekonomią, czyli… inflacja

Alan Guth, fizyk z MIT, w 1981 roku zaproponował słynną teorię inflacji, która opisuje to, co działo się ze Wszechświatem zaraz po Wielkim Wybuchu. Dosłownie zaraz, po niespełna sekundzie, ba, po malutkim ułamku sekundy – po 10-35 sekundy. Rozpoczęła się wtedy inflacja, która w ówczesnych kategoriach relatywnych trwała bardzo długo, aż 999∙10-35, czyli niemal tysiąc razy dłużej niż minęło od Wielkiego Wybuchu do jej zapoczątkowania. W konsekwencji inflacja zakończyła się ok. 10-32 sekundy, licząc od samego początku Wszechświata. Teoria inflacji mówi o tym, że w tym bardzo krótkim czasie kosmos rozszerzał się niewiarygodnie szybko, tak, że obiekty oddalały się od siebie z prędkością większą, niż przemieszcza się światło. 

W ekonomii również mamy inflację i też polega ona na pewnego rodzaju dmuchaniu balonu (podobnie obrazuje się inflację kosmiczną). W tym przypadku balon to gospodarka, a powietrze to pieniądz. Problem polega na tym, że każdy skrawek balonu rośnie nie dlatego, że „pompujemy” w niego więcej gumy, ale dlatego, że wypychamy go coraz większą ilością pieniądza. Czyli gospodarka realnie nie rośnie, rośnie tylko nominalnie. A przez to każdy jej kawałek (fizyk może powiedziałby kwant, ale chodzi mi zwyczajnie o jednostkę produktu) zaczyna kosztować coraz więcej i więcej. Czasami bywa, że inflacja – ta ekonomiczna – przechodzi w kosmiczną, aczkolwiek z fizyką teoretyczną nie ma nic wspólnego. Na przykład w Wenezueli inflacja w 2018 roku wyniosła według szacunków Międzynarodowego Funduszu Walutowego 130 tys. proc.! Ktoś powie, czym przy tym jest nasze skromne 8,6 proc. w grudniu (rok do roku)? Ale porównanie do Wenezueli nie jest najwłaściwsze. A obecna inflacja stanowi bardzo poważny problem dla gospodarki i społeczeństwa.*

Co nieco można było jednak przewidzieć…

Porównajmy te dwie inflacje – fizyczną (kosmiczną) i ekonomiczną. Ta z teorii Gutha była bardzo krótka, ktoś mógłby rzec, przejściowa. Z pewnością wtedy, gdy nadchodziła, była nie do przewidzenia. Chociażby z tego względu, że nikt ani nic nie byłoby jej w stanie zapewne przewidzieć w tak krótkim czasie, jak 10-35 sekundy. Ba, raczej nie była również, jak ktoś mógłby rzec, uciążliwa. Nikt o normalnych (podobnych do naszych) zmysłach by jej nie dostrzegł. Trwała bowiem zbyt krótko, jak już wcześniej ustaliliśmy.

Zupełnie inaczej jest z inflacją w ekonomii, a szczególnie z obecną inflacją, doświadczaną przez wiele krajów na świecie, w tym Polskę. Po pierwsze, była ona w jakimś stopniu do przewidzenia, gdyż dane ekonomiczne zwiastowały ją już przed pandemią. Cel inflacyjny NBP (2,5% z odchyleniem +/- 1pp.) został przekroczony już w 2019 roku, jeszcze przed niekorzystnymi wydarzeniami na rynkach surowców. To był zwiastun wysłania nam – społeczeństwu – rachunku za hojność (z jednej strony uzasadnioną nierównościami dochodowymi, z drugiej jednak nieracjonalną) państwa dobrobytu (np. 500+, 13. i 14. emerytura, obniżenie wieku emerytalnego). Wzrosły dochody osób gorzej sytuowanych, a jednocześnie, obniżając wiek emerytalny, wprowadzono do gospodarki czynnik stymulujący schodzenie z rynku pracy osób zdolnych wciąż do jej świadczenia.

W konsekwencji zaczęliśmy mieć do czynienia z rynkiem pracownika, co razem z systematycznym podwyższaniem płacy minimalnej doprowadziło do wzrostu wynagrodzeń, który nie miał jednak adekwatnego pokrycia we wzroście wydajności pracy. Zatem pracownikom zaczęto płacić więcej nie tylko z powodu, że byli w stanie wytworzyć więcej dóbr w danej jednostce czasu, ale z powodu ograniczonej podaży siły roboczej. Pracodawcy trudno było bowiem znaleźć na rynku osobę, która podjęłaby to samo zatrudnienie za niższą stawkę.

Nastąpił wzrost dochodów wywołany transferami socjalnymi oraz wzrostem płac, ale jednocześnie wydajność pracy rosła wolniej niż płace, co stanowiło barierę wzrostu podaży dóbr i usług. Popyt rósł szybciej niż podaż i … oto mamy inflację. A to dało się przewidzieć.

…ale nie wszystko

Nie dało się przewidzieć pandemii i jej konsekwencji w postaci przerwanych łańcuchów dostaw oraz konieczności wpompowania w gospodarkę ogromnych środków w ramach „tarczy antykryzysowej” (co było działaniem uzasadnionym – trzeba było szybkiego i zakrojonego na szeroką skalę działania chroniącego przed wzrostem bezrobocia). W 2021 roku przyszedł kolejny rachunek – za ochronę gospodarki przed pandemią. Pieniądz wpompowany w gospodarkę, a także odłożona w czasie konsumpcja (np. z powodu lockdownów), wywołały znaczący wzrost popytu. Do tego doszły jeszcze szoki podażowe na rynkach nośników energii.

Teraz już to wiemy, tak samo, jak znany jest nam fakt, że inflacja z nami pozostanie. Nie wiemy, co prawda, jak długo, ponieważ trudno dzisiaj mieć zaufanie do prognoz NBP z racji, że bardzo szybko ewoluują one w czasie. Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy bank centralny realizował bardzo niespójną politykę informacyjną. Jeszcze w pierwszym kwartale 2021 roku Prezes NBP bardziej obawiał się deflacji niż inflacji, by w drugiej połowie roku przekonywać już, że inflacja ma charakter przejściowy i następnie, wspólnie z Radą Polityki Pieniężnej, rozpocząć serię podwyżek stóp procentowych.

W styczniu Prezes przyznaje, że w jego opinii poziom stóp procentowych powinien przekroczyć ten obecnie oczekiwany przez rynek. Trudno na podstawie takich komunikatów formułować prognozy, co do dalszej ścieżki inflacyjnej. Ale z pewnością inflacja w gospodarce potrwa zdecydowanie dłużej niż ta tuż po Wielkim Wybuchu. Prawdopodobnie cały 2022 rok upłynie pod jej znakiem, a w 2023 mamy spodziewać się „odwilży” inflacyjnej. Ale przecież są jeszcze niewiadome x, o których nawet nie wiemy, że o nich nie wiemy.

 

* Zob. https://www.komputerswiat.pl/artykuly/redakcyjne/astronomowie-w-koncu-m…